Nie pozwolę by ktoś oskarżał mnie. Nie chcę słuchać drwin za to, że nie ugiąłem kolan pod naciskiem cudzych słów.


Popołudniu zostałam wezwana do gabinetu Komuiego. Wraz z nim były tam jeszcze dwie osoby w obcych mi mundurach. Słyszałam już o niespodziewanych gościach z Watykanu, z Centralnej Administracji, która była ponad Czarnym Zakonem, więc to musieli być ludzie od nich. Wyglądało na to, że czeka mnie przesłuchanie, co nie było takie dziwne. Byłam córką wroga, potencjalnym zagrożeniem, a na pewno wiedzieli już o tym, że zaatakowałam Crossa w Arce. Z pewnością tego nie pominą.
– Nazywam się Malcolm C. Leverrier. Jestem Głównym Inspektorem – przedstawił się mężczyzna z ciemnymi włosami, wąsem i zimnym spojrzeniem. – Wiwianna Walker, tak?
Kiwnęłam głową, nie wiedząc, czego się spodziewać.
– Siadaj – polecił, wskazując krzesło. – Odpowiesz nam na kilka pytań. Czternasty Noah… Twierdzisz, że jesteś jego córką. Co o nim wiesz?
– Czemu miałabym odpowiadać? – odparłam.
– To ja tu zadaję pytania – zagrzmiał Leverrier. – Bezczelnością niczego nie ugrasz.
Miałam coś powiedzieć, kiedy na moim ramieniu pojawiła się dłoń Komuiego. Spojrzałam na niego, był zdenerwowany, choć próbował robić dobrą minę do złej gry. Najwyraźniej sprawy bardzo go niepokoiły, choć byłam nieco zaskoczona, że aż tak przejmował się również mną.
– Vivian, odpowiedz, proszę. Tylko tak sobie pomożesz, a my chcemy zrozumieć, co się wydarzyło w Arce.
Nie mówił prawdy, nie w pełni. Zdawało się, że nawet on nie bardzo chce współpracować z Leverrierem, a nie bardzo w sumie rozumiałam to wszystko. Jedyne, co było dla mnie jasne, to fakt, że mam kłopoty.
– Nie wiem zbyt wiele, jednak nikt nigdy tego przede mną nie ukrywał. Nie pamiętam, żeby Czternasty pojawił się kiedykolwiek w naszym domu. Wiem tylko, że to właśnie on był moim ojcem.
– A inni Noah?
– Nie pojawili się nigdy. Oprócz tego jednego razu, kiedy zabili mi matkę.
– A później?
– Kilka miesięcy temu miałam małą scysję z Tyki Mikkiem. Chciał, żebym do nich dołączyła. Kiedy kazałam mu wracać. skąd przyszedł, poharatał mnie trochę.
– Ale nie zabił.
– Nie. Powiedział, że mam się jeszcze zastanowić nad jego propozycją.
Leverrier wyglądał, jakby mi nie wierzył, co nie było takie dziwne. Z góry założył to, co wszyscy – byłam wrogiem, zagrożeniem. Choć Komui wierzył, że mogę wszystko wyjaśnić, wątpliwe było, żeby miało to cokolwiek zmienić. W najgorszym wypadku czeka mnie śmierć i musiałam być na to gotowa.
– Mana Walker – odezwał się po chwili Leverrier. – Kim dla ciebie był?
– Ojcem chrzestnym. Sprawował nade mną opiekę przez rok po śmierci mamy. Potem zostałam zabrana przez Crossa. Nie wiedziałam wtedy, kim był. Widziałam go zaledwie parę razy. Zostawił mnie w sierocińcu i aż do wydarzeń w Arce nie miałam pojęcia, kim jest.
– Ciekawe, a nie było przypadkiem tak, że dołączyłaś do Zakonu, żeby odnaleźć Crossa?
– Nie, nie wiedziałam, że jest egzorcystą.
– Skąd wiesz o Arce? Ze słów pozostałych porwanych wynika, że doskonale orientowałaś się w zasadach, które nią kierują. Do tego w pewnej chwili odłączyłaś się od pozostałych.
Leverrier wbił we mnie oskarżające spojrzenie. Tylko czekał, aż powiem coś, co samo skaże mnie na śmierć za zdradę. Herezja. Wiedziałam, że to będzie na akcie oskarżenia, a wtedy czeka mnie bardzo bolesna śmierć. To albo ucieczka.
– Nikt nigdy przede mną nie ukrywał, kim jestem. Jako dziecko nie rozumiałam wagi tych słów, ale pamiętam jedno, co powiedział mi Mana. Że mam się nie dać wciągnąć w tę wojnę. Jak widać, nie wyszło. – Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem, skąd to wszystko wiedział, skoro był zwykłym człowiekiem. W Arce próbowałam odwrócić zaklęcie Kreatora, ale natknęłam się na niego i zostałam pokonana.
– I przeżyłaś? – zapytał Leverrier, choć nie oczekiwał odpowiedzi. – Co za niesamowity łut szczęścia. Równie dobrze mogłaś przekazywać wrogowi informacja, a rany, które odniosłaś, są przykrywką, żebyś nadal mogła działać w Zakonie.
– I pozwoliłabym wam dowiedzieć się o tym, że jestem Noah? – prychnęłam. – Ma mnie pan za idiotkę?
– Uważaj, co mówisz.
– Bo skażecie mnie na śmierć? – warknęłam. – Nie jestem kretynką. I bez tego przesłuchania jestem winna, choć nic nie zrobiłam, a pan mi nie wierzy w ani jedno słowo. Po co miałabym to wszystko robić i tu wracać? Gdybym była wrogiem, zabiłabym ich wszystkich jeszcze w Arce. Nie rozmawialibyśmy teraz.
– Vivian…
– Nie jestem jednym z ludzi Earla. Noah odebrali mi matkę i normalne życie, nie zamierzam z nimi współpracować. Zresztą nie ma żadnych dowodów na moją zdradę. To, że tu jestem, wynika tylko z tego, że jestem córką Czternastego, który zdradził własną rodzinę.
Wiedziałam, że Leverrier mi nie wierzy w ani jedno słowo. W jego oczach byłam już skazana, choć nie miałam pojęcia, co go jeszcze powstrzymuje przed zakuciem mnie w kajdany i zamknięciem w celi.
Ciężar dłoni na ramieniu przypomniał mi o Komuim. To jego sprawka? Czemu o mnie walczył? Nie rozumiałam, przecież nie byłam mu w żaden sposób bliska, do Zakonu dołączyłam zaledwie parę miesięcy temu. Nie było powodu, żeby Komui mnie chronił przed Centralną Administracją.
To nie tak, że chciałam umierać. Miałam przed sobą jeszcze parę lat życia, chciałam coś jeszcze osiągnąć. Czy moja egzystencja naprawdę była tak bezsensowna i nic nieznacząca? Nie wiem, w tej chwili nic nie wiedziałam. Nie byłam nawet pewna, czy dożyję kolejnego świtu.
– Jest w tej sprawie jeszcze wiele niewiadomych – odezwał się Komui. – Nie powinniśmy niczego pochopnie robić.
– Racja, Kierowniku. Byłoby bardzo niewskazane, gdybyśmy przeoczyli jakąś ważną informację. Póki co panna Walker pozostanie pod całodobowym dozorem. Inspektor Black, zajmie się tym pani.
– Tak jest.
Dopiero teraz przyjrzałam się drugiej postaci w mundurze Centrali. Kobieta mogła mieć jakieś dwadzieścia parę lat. Czarne włosy upięła w ciasnego koka, a niebieskie oczy nie wyrażały niczego poza obojętnością. W innej sytuacji pewnie byłaby ładna, ale teraz wydawała się zupełnie bezbarwna.
– Jesteś wolna, Wiwianno. Na razie.
Nic nie powiedziałam, choć na usta cisnęło mi się kilka obelg. Wolałam go jednak nie drażnić, przynajmniej w tej chwili. Póki co dostałam tylko ogon, a to więcej niż się spodziewałam. Zresztą zignorowałam idącą za mną kobietę i zeszłam na stołówkę. Była głodna.
– Vivian. – Lavi uśmiechnął się na mój widok.
– Cześć, rudzielcu.
– Gdzie się podziewałaś całe popołudnie?
– Tęskniłeś? – zapytałam ironicznie.
– No, ba.
Jego uśmiech był jeszcze szerszy, jakby dookoła nikt nie patrzył na mnie spode łba. Zdaje się, że to jego maska kronikarza, którą dał nam wszystkim poznać. Był miły i przyjazny, ale tylko po to, by poznać historię wojny Zakonu ze wszystkich stron. Jednak to pozwoliło mi się odprężyć, na moment przestać myśleć o beznadziei mojej sytuacji.
– Ludzie się o mnie zabijają. W końcu jestem córką Czternastego. – Posłałam mu szyderczy uśmiech. – A tak poważnie, to mnie przesłuchiwali.
– Rano Allen, teraz ty. Nie próżnują. Głodna?
– Jeszcze jak. Z wami też rozmawiali?
– Tylko Komui i Staruszek. Pytali o wydarzenia w Arce. Trudno nam było mówić o tym, co ty robiłaś. Do tej pory nie wiem, gdzie byłaś.
– Próbowałam powstrzymać Kreatora.
– To on cię tak urządził?
– A jak myślisz?
– Dzisiaj ja stawiam. Wybierz stolik.
Zmiana tematu była tym, czego potrzebowałam. Najwyraźniej pomimo swej sztuczności Lavi potrafił to dostrzec. Byłam mu za to wdzięczna. Nieważne, co o mnie myślał, zachowywał się normalnie.
Po chwili podszedł do stolika z kolacją.
– I ja mam to wszystko zjeść? – zapytałam, widząc porcje, która ledwo był w stanie donieść na miejsce. – Oszalałeś?
– Nie. Powinnaś jeść. Dopiero wróciliśmy z niebezpiecznej misji.
– Czy ja wyglądam jak Allen?
Uśmiechnął się szelmowsko.
– Jeśli trzeba będzie, to cię nakarmię – zagroził.
– Chciałabym to zobaczyć.
Roześmiał się. Poszłam w jego ślady i po chwili przerzucaliśmy się głupimi odzywkami. Zwykła pokazówka, ale dla mnie to był odskok od rzeczywistości. Tak jakbym znów była z Maną. Na tę myśl uspokoiłam się i spoważniałam.
– Vivian, o co chodzi?
– O nic, Lavi. Po prostu… Nieważne.
Nie potrafiłam mu tego powiedzieć. Dobrze wiedziałam, kim jestem. Nie mogłam pogodzić się z tym, że wiedzą. Nie traktowali mnie jak dawniej, gdy byłam po prostu dziewczyną z ulicy, która nikomu nie ufała. Byłam tym już zmęczona.
– Ty tutaj, Noah?
Spojrzałam na Japończyka. Był zdziwiony, a jednocześnie niezadowolony.
– Myślałeś, że mnie zabiją? Przykro mi, że Leverrier cię zawiódł.
– Nikt tu nie lubi głównego inspektora. Powinnaś to już zauważyć.
– Jak zwykle przemądrzały – warknęłam i wstałam. – Chodź, nianiu.
– A kolacja? – zapytał Lavi.
– Nie jestem głodna – skłamałam, minęłam Kandę i wyszłam.
Black ciągnęła się za mną. W końcu nie miałam nic do gadania. Odtąd gdziekolwiek bym się nie pojawiła, szła za mną Black. Musiałam się przyzwyczaić. Udawałam, że nic mi nie jest. Kryłam się nawet przed samą sobą. Łzy tu nic nie pomogą.
Na korytarzu spotkałam Allena. Za nim też ciągnął się cień z centrali. Walker jakby się tym nie przejął. Uśmiechnął się do mnie promiennie. Oboje byliśmy napiętnowani przez cały świat.

Dodaj komentarz!