List do Vivian, kolejna odsłona szkolnego życia egzorcystów i najnudniejsze na świecie pogaduchy, czyli specjalny nr 6


List do Vivian – Agonia

Ominęło mnie, córeczko, wiele ważnych rzeczy w Twoim krótkim życiu. Pewnie mnie nie zapamiętałaś z tego jednego wieczoru, gdy pod osłoną nocy wróciłem do naszego domu. Nie widziałem Twojego pierwszego kroku, nie słyszałem jak się uczyłaś się mówić. Teraz już na to wszystko za późno. Żyjesz, córeczko, z dala od tej brudnej wojny, którą zacząłem prowadzić dla Ciebie byś mogła żyć w spokoju, nie martwiąc się o jutro. Skrzywdziłem Cię, dając Ci za ojca kogoś takiego jak ja. Jednak nie żałuję szczęścia jakie dało mi Twoje narodzenie.
Przegrałem nierówną walkę, mając w sercu kruche plany na nową rzeczywistość. Wierzyłem, że się uda. Nie udało się. Tu kończy się moje życie. Nigdy nie zobaczę już jak stawiasz kolejne kroki, jak rośniesz, jak się uśmiechasz, jak płaczesz, nie usłyszę słowa „tato” z Twoich ust, nie będę przy Tobie w ważnych chwilach w Twoim życiu: nie spotkam Twojej pierwszej miłości, Twoich przyjaciół, nie poprowadzę Cię do ołtarza, gdy nadejdzie pora. Twoje życie mnie omija, tak już chyba musi być, byś była bezpieczna i choć trochę szczęśliwa.
Pewnie nigdy mi tego nie wybaczysz, nie będziesz chciała zrozumieć, bo pozostawiłem po sobie spalone mosty, ból, łzy, tęsknotę. Zapewne znienawidzisz mnie za to, kim jesteś. Wiem, że to trudne, postawiłem przez Tobą trudne zadanie, dałem Ci do drobnych dłoni los całego świata. Modliłem się, tak, ja przeklęty modliłem się o to byś nie stała się spełnieniem dawnych czasów. W ostatniej modlitwie poprosiłem jednak byś nie stała się takim potworem jakim ja jestem. Los obdarzył Cię przekleństwem moim, ale też ich, pozostało mi tylko chronić Cię przed światem by nikt nie dowiedział się przedwcześnie, kim masz być. Po to był ten cały misternie ułożony plan. Nie wyszło mi.
Nie proszę o wybaczenie, bo wiem, że mi nie wybaczysz. Znienawidzisz mnie i będziesz się tego trzymać, choćbym nie wiem co. W końcu jesteś córką moją i Anny, pierwszy upór już w Tobie jest, widać go na każdym kroku.
Przepraszam za wszystkie rzeczy, które zrobiłem i za te, których nie zrobię. Mój czas nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Żyj tak byś była szczęśliwa, bo tego zawsze chcą rodzice, nawet tak wyrodni jak ja, dla swoich dzieci. Żegnaj, moja mała córeczko, której już nigdy nie zobaczę, a która nigdy mnie nie spotka. Tak będzie lepiej dla Ciebie, ze mną urywają się wszelkie ścieżki, po których mogliby przyjść Twoi wrogowie. Wiedz jednak, że Cię kochałem całym pokrytym mrokiem sercem. Byłyście moimi światełkami, gwiazdami, za którymi szedłem i dla których tracę życie.
Żegnaj, moja mała Wiwianko, maleńkie światełko w moim życiu.
Nea Walker

Kanda wracał z biblioteki. Na szczęście sam. Miał już dość gadania Usagiego na temat tej Noah. Tak, to dobre określenie dla niej, zdradzieckiej krwi. Teraz już wiedział, dlaczego tak jej nie znosi. Mimo to zaczęła go fascynować. Gdy złapał się na tej myśli, przystanął i uderzył się w policzek. Wtedy zza uchylonych drzwi usłyszał jej głos:
– Tęsknie za tobą.
Podszedł bliżej. Dziewczyna stała plecami do niego i rozmawiała przez telefon.
– Wiem, staram się. Oj, od zawsze Cross mnie irytował, ale nie on jest najgorszy.
W jej głosie był żal ukrywany na co dzień przed innymi. Chłopak w mig zrozumiał, że rozmawia z ojcem chrzestnym. Najwyraźniej nie o wszystkim wspominała Moyashiemu.
– Kanda i Socalo uwzięli się na mnie. Uważają, że nie powinnam być w najsilniejszej grupie, bo jestem dziewczyną. Absurd. Czy ja wyglądam jak porcelanowa lalka?
Bawiła się kablem od telefonu. Skarżyła się. Plecy lekko zgarbiła. Była całkiem inna niż w środowisku szkolnym. Po słowach ojca chrzestnego roześmiała się.
– Tak, zamienię się z Allenem. Charakterem również. Czasem gadasz takie głupoty jak on. Dobrze wiesz, że nie jestem taka łagodna jak on.
Zadał krótkie pytanie.
– Nie, nie mówię mu o tym. Nie chcę go martwić, a poza tym chciałby stanąć w mojej obronie. Może z Socalo by nie zaczął, ale Kanda… To jest brutal. W duecie z senseiem tworzą morderczy skład. Mało mi rano gardła nie poderżnął, bo się zapomniał – ironia – a Socalo tego nie zauważył – kolejna.
Przez chwilę słuchała dłuższej wypowiedzi. Kanda wiedział, że nie powinien podsłuchiwać, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że może się czegoś dowiedzieć na temat dziewczyny.
– Wiem, wytrzymam. Chociaż szczerze mówiąc, mam ochotę spakować się i wrócić do ciebie. Gdyby nie Allen, to bym to zrobiła. Zwłaszcza po ostatniej wizycie tych zasranych Noah. Musieli wypaplać, że jestem z nimi spokrewniona. Po prostu nie mogli się oprzeć. Mało tam nie wybuchłam. Teraz mam niezłą łatkę.
Rozmówca coś powiedział.
– Nie, Allenowi nawet dają spokój. On nie ma tej przeklętej krwi.
Więc naprawdę ich tak nienawidzi. To nie była pokazówka, żeby utrzymać się w szkole.
– Przyjedź na weekend. Przecież wiem, że ten cholerny Cross może to załatwić. Załatwił nam stypendia, o których nikt nie miał wiedzieć, a wszyscy wiedzą, to załatwi ci nocleg w Akademii. Mana, proszę. Ja tu sama nie wytrzymam.
Głos zaczął jej się łamać. Głośno przełknęła ślinę i uspokoiła się.
– Wiem, ale jemu o wszystkim nie powiem. I tak wielu rzeczy nie wie. Jest jeszcze dzieckiem i powinien się tym cieszyć. Czuję się samotna.
Pytanie.
– Jest jedna istota, która mnie rozumie. Ten koń, Mugen, o którym ci pisałam. Cholerny Kanda nadal nie pozwala mi się do niego zbliżyć. „Nie patrz na niego”, „nie dotykaj go”, a w ogóle to „udawaj, że nie istnieje”. Ja tak nie potrafię. Czuję, że to zwierzę rozumie to wszystko. Tamten dzień też. Wiem, że nie powinnam o tym myśleć. Minęło tyle lat, ale gdy jestem sama, czasem to wraca. Nawet nie mam do kogo się przytulić, żeby się nie tłumaczyć. Przyjedź, proszę.
Rozmowa chyliła się ku końcowi. Kanda słyszał jak się żegnają:
– Pogadaj z Crossem. Kocham cię. Nie mogę się doczekać.
Wtedy poszedł. Dziewczyna nie może się dowiedzieć, że podsłuchiwał. Upewnił się, że Noah ma jakąś bolesną i wstydliwą tajemnicę przeszłości. Pytanie, jaką. Mugen to wyczuł. Mądry konik. Szkoda tylko, że nie nauczył się mówić. Wtedy Kanda miałby wszystkie karty w ręku.

***
Allen powoli szedł za Lavim, udając, że go słucha. Czuł, że Vivian wszystkiego mu nie mówi. Po ostatniej rozmowie z Maną chodziła spięta. Czyżby coś się stało? Coś o czym nie chcieli mu powiedzieć. Żył z nimi 15 lat, a nadal mieli przed nim tajemnice. Czasem zamykali się w pokoju i cicho rozmawiali o swoich sprawach. Jego nie dopuszczali, a przecież nie jest już dzieckiem. Wiele rozumie, a oni dalej swoje. Vivian zawsze zwierzała się w pełni tylko Manie. Teraz, gdy ojciec był daleko, pisała do niego długie listy, a czasem rozmawiała z nim przez telefon. Chłopak spędzał z nią dużo czasu, ale to zazwyczaj on mówił. Dziewczyna rzadko się odzywała, a o własnych problemach ledwo wspominała. Nie przejmowała się zmęczeniem czy własnymi, nieodrobionymi pracami domowymi. Jeśli trzeba było, broniła go. Tak jak wtedy przed tym całym Kandą.
– Ziemia do Allena Walkera – rudzielec pomachał mu dłonią przed oczami.
– Nani? – zapytał mało przytomnie.
– Pytałem, czy nie masz ochoty poszpiegować Yuu. Zapewne gdzieś tu trenuje. Ciągle zmienia miejsce, jak go już nakryję.
– Wolałbym mu nie wchodzić w drogę.
– Tylko nie mów, że się go boisz.
– Oczywiście, że nie. Po prostu nie chcę dodatkowych kłopotów. Z tym chłopakiem nie można normalnie porozmawiać.
– Po prostu nie umiesz do niego dotrzeć. Vivian się z nim dogaduje.
Allen wzruszył ramionami. Nie nazwałby tych stosunków normalnymi. Siostra dostawała szewskiej pasji na wspomnienie choćby jego imienia. Od pamiętnej wizyty Micka i Camelotów w Akademii Kanda stał się jeszcze bardziej upierdliwy. Zaczął zwracać się do niej „Noah” takim tonem, którego żadnym sposobem nie można nazwać kulturalnym językiem. Przecież to nie jej wina, że miała takiego ojca. Rodziny się nie wybiera. Poza tym od dawna ma już inną rodzinę: jego i Manę. To wystarczyło. Z nimi była szczęśliwa.
– Lavi, dlaczego on jest taki? – zapytał po chwili.
– Yuu? Tiedoll mówi, że Yuu ma problem z określaniem własnych uczuć. Ja tam jednak myślę, że on tak wyraża przyjaźń.
Uwagę chłopców zwrócił powóz, który właśnie nadjechał. Mieli gościa. Allen bez problemu rozpoznał jasne włosy przybranego ojca. Uśmiechnął się i pobiegł w stronę budynku szkoły.
– Allen, dokąd?
Lavi nie rozumiał, co tak poruszyło białowłosego. W jednej chwili próbuje rozgryźć Yuu z niezadowolonym wyrazem twarzy, a w drugiej uśmiecha się jak na Gwiazdkę i goni jak szalony do szkoły.
Stał w drzwiach jadalni. Vivian już ze szczytu schodów go dojrzała. Zbiegła po nich, widząc biegnącego Allena z drugiej strony. Dopadli opiekuna jednocześnie z głośnym krzykiem:
– Mana! Mana!
– No już, bo mnie podusicie.
– Nie zamierzam – Vivian wtuliła się w ramię ojca chrzestnego.
Dopiero teraz poczuła jak bardzo za nim tęskniła. Nie mogła się nim nacieszyć. Allen także. Nie miał jednak takich problemów jak siostra. Zaczęli opowiadać jedno przez drugiego. Mieszkańcy Akademii nigdy wcześniej ich takich nie widzieli. Każdy ich ruch wyrażał nieopisaną radość. Zachowywali się jad dwoje małych dzieci. Wzięli go za ręce i ciągnęli w różne strony, chcąc mu wszystko pokazać. Przekrzykiwali się wzajemnie. Każde miało swoje racje. Opiekun śmiał się i uspokajał ich. Przecież zdążą pójść wszędzie. Nie zdążył się nawet przywitać z Crossem, bo dzieci zabrały go na wycieczkę po Akademii.
Lavi znalazł Allena wieczorem w jego pokoju samego. Trochę go to zdziwiło.
– Myślałem, że jesteś z nimi – odezwał się rudzielec w drzwiach.
– Mana poszedł do Vivian. Często siedzą wieczorami i rozmawiają o swoich sprawach. Są bardzo zżyci.
– A ty?
– Mają swoje sprawy. Nie chcę im przeszkadzać, a poza tym przyzwyczaiłem się.

***
Vivian siedziała na balkonie pracowni malarskiej i rysowała węglem. Słuchała też jak Allen gra. Zawsze był zdolniejszy w tym kierunku niż ona, choć jej ojciec podobno grał bardzo pięknie. Dziewczyna jednak wolała malować. Niedziela to był ten dzień tygodnia, kiedy mogli pozwolić sobie na przyjemności. Z miejsca, w którym siedziała, mogła dojrzeć i leniącego się pod rozłożystym drzewem Laviego, i trenującego Kandę. Po wizycie Many czuła się dużo lepiej. Ucierała nosa zarówno chłopakowi jak i Socalo. Nadal jednak nie spełniła marzenia związanego z Mugenem. Myśl o tym sprawiała, że była wściekła. Jeszcze nigdy nie odmówiono jej tego, co chciała. Pot tym względem była rozpuszczona. Wiedziała o tym, ale nie zamierzała tego zmieniać.
Jakiś cień zatrzymał się nad nią. Uniosła wzrok znad rysunku, choć wcale nie musiała. Już po zapachu rozpoznała intruza. Z zainteresowaniem obserwował jej nowe dzieło.
– Tego też mi zabronisz? – zapytała.
– Wiem, że byłaś tam rano. Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tego nie robiła?
– Tyle razy, ile chcesz. Ja cię i tak nie posłucham. Wiem, że Mugen nic mi nie zrobi.
– Jasne. Posłuchaj mnie. Ten koń jest najważniejszy dla mnie w całej szkole. Jeśli go stracę przez ciebie, to cię zabiję.
Kanda odwrócił się na pięcie i wyszedł. Vivian zastanawiała się, po co tak właściwie przyszedł. Tylko po to, żeby ją opierniczyć? Dziwne. Chociaż chłopak od początku był inny. Od razu to zauważyła. Pytanie tylko, co kryje pod maską drania.
Porzucając myśli o Kandzie, wróciła do szkicu. Zasłuchała się w muzyce, granej przez Allena. Gdy skończyła, dołączyła do niego. Uwielbiali koncerty na cztery ręce. Dawniej sadzali Manę na sofie, a sami grali na starym, rozsypującym się pianinie. Były to czasy świetnej zabawy i beztroskiego życia.
Wieczorem Vivian znowu wykradła się do stajni. Dość tej zabawy. Miała ochotę w końcu spełnić to marzenie. Mugen zachowywał się spokojnie. Najpierw trochę z nim posiedziała. Potem poszła po siodło.
– Uparta jesteś – usłyszała.
Odwróciła się do drzwi. Stał tam Kanda oparty o framugę. Patrzył na nią z nieukrywaną niechęcią.
– Przecież ci powiedziałam, że spełnię to marzenie – odparła.
– Idiotka – syknął.
Wzruszyła ramionami i zajęła się oporządzaniem Mugena. Dokładnie słyszała jak chłopak podchodzi do boksu. Postanowiła, że tym razem nie ugnie się przed nim. Kanda pogłaskał ulubieńca po chrapach.
– Skoro tego chcesz, dobrze, ale samej cię nie puszczę.
– Cóż za zmiana taktyki – zironizowała.
– Za bardzo zależy mi na Mugenie. Nie zakładaj mu tego siodła. W siodlarni jest osobno odłożone. Przynieś je.
Dziewczyna wykonała polecenie. Zauważyła, że popręg ma dziwnie często dziurki. Kanda wyciągnął jej siodło z rąk i osiodłał rumaka.
– Za luźno – stwierdziła.
– Po to są w połowie, żeby nie było za luźno. Widziałaś blizny? Mimo derki siodło za bardzo je ociera. Mugen tego nie lubi.
Wyprowadził konia na zewnątrz. Pozwolił dziewczynie wsiąść i sam zajął miejsce tuż za nią. Chwycił lejce i pojechali. Nie rozmawiali. Vivian cieszyła się ze spełnionego marzenia. Trochę irytowała ją obecność Japończyka, ale to można było przeżyć. Chłopak natomiast trochę się uspokoił. Nie wygrał z nią, ale też nie przegrał. Miał kontrolę nad tą sytuacją. Mugen trochę zastrajkował, bo pojechał w sobie znanym kierunku. Zatrzymał się w małym zagajniku, w którym Kanda lubił spędzać czas w towarzystwie czworonożnego przyjaciela.
– Oj, zdrajco. Potem sobie pogadamy – poklepał go po szyi i zsiadł.
Vivian zrobiła to samo. Ciekawie rozglądała się wokół. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc tu było już prawie całkiem ciemno. Nie bała się jednak. Pogłaskała Mugena po grzywie.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała.
– Mugen najwyraźniej stwierdził, że można ci zaufać i powierzyć sekret tego miejsca. Często spędzamy tu czas sam na sam – odpowiedział chłopak.
– Ładnie tu. Ode mnie nikt się nie dowie o tym miejscu.
– Taką mam nadzieję. Wolałbym, żeby Usagi nie wiedział, gdzie czasem znikam.
– Rozumiem – uśmiechnęła się lekko.
W pełni znała obawy Kandy. Lavi był czasem zbyt męczący. Vivian sama lubiła pobyć w samotności. Zwłaszcza teraz, gdy Mana był daleko. Przymknęła oczy i odetchnęła tym miejscem, rozkoszując się jego zapachem.
Mugen trącił w ramię Japończyka zapatrzonego w dziewczynę. Z fascynacją obserwował jej zachowanie. Usagi miał w jednym rację. Była inna niż wszystkie dziewczyny wokół. Nawet nie pragnęła jego uwagi. Mógłby dla niej nie istnieć. Żyła chwilą. Każdy oddech był dla niej ważny jakby miał być ostatni.
– Robi się ciemno. Wracamy – stwierdził po kolejnym szturchnięciu.
– Jeszcze chwilę – poprosiła.
– Chcesz wracać na piechotę? – zapytał.
– Iie.
Grzecznie wsiadła na konia i wrócili do Akademii. Kanda rozsiodłał ulubieńca. Razem jednak go wyczyścili. Chłopak przyglądał jej się kątem oka. Przy Mugenie była taka spokojna. Wręcz szczęśliwa.
– Zastanawia mnie, dlaczego Mugen cię lubi – odezwał się, gdy wychodzili ze stajni.
– Może widzi coś, czego ty nie – uśmiechnęła się szelmowsko.
– Pytam poważnie.
– Może kiedyś ci powiem, ale na zaufanie musisz sobie zasłużyć.
– A to nie wystarczy? – zaczęła go irytować.
– O pewnych rzeczach nie mówi się lekko. Czasem w ogóle. Mugen to rozumie. Szkoda, że jego najbliższy przyjaciel nie jest tak mądry.
– Noah, ostrzegam cię.
– Pozwól mi na nim jeździć.
– Nie ma mowy.
– Możesz jeździć z nami. Ja będę nasycona, a ty pewny, że nic się nie wydarzy.
– I tak wiem, że jeśli się nie zgodzę, ty będziesz próbowała na nim jeździć. Wolę cię mieć pod kontrolą.
– Arigatō.
Lekko musnęła jego policzek ustami i zwiała do siebie. Chłopak stanął, próbując zrozumieć jej zachowanie. Nikogo tak blisko nie dopuszczała, a jego pocałowała, dziękując za zgodę. Ta dziewczyna jest dziwna, irytująca, nienormalna, ale i ciekawa. Wręcz fascynująca. Zagadka jej przeszłości coraz bardziej go nęciła. Obiecał sobie, że się tego dowie za wszelką cenę.

Możliwy ciąg dalszy

Vivian: Albo i nie.
Laurie: Nie przesadzaj. Akademia nie jest wcale taka zła.
Lavi: To było zamówienie Elii. Trochę nam to popsuło plany, bo miał być tylko list do Vivian, ale daliśmy sobie radę.
Vivian: Ta, z deszczu pod rynnę. Nie ma co. W ogóle nie rozumiem po co kreować Czternastego na takiego kochającego tatusia, którym nie był. Laur, czy ty przypadkiem nie przesadzasz?
Laurie: Nie, a z tobą o tym rozmawiać nie będę, bo jesteś nieobiektywna. Skończ ten temat.
Vivian: Jak sobie życzysz. Od ostatniego specjalnego, w którym mieliśmy prawo głosu, nie minęło tak dużo postów. Jedynie Pekin i teraz Kwatera Główna.
Lavi: Podstawowe pytanie: kiedy ja dostanę jakoś dodatkową historię?
Laurie: Eee…
Lavi: Tego się spodziewałem. Trochę mnie jednak omijasz.
Kanda: Nie przesadzaj, królik. Będziesz miał swoje pięć minut i to już niedługo.
Lavi: A tak swoją drogą jak to wszystko wygląda w stosunku do mangi?
Laurie: Nijak. Gdybym pisałam w stosunku do mangi, całość wyglądałaby całkiem inaczej i podejrzewam, że koniec nadszedłby szybciej niż się spodziewamy.
Vivian: No tak. To się od jakiegoś czasu denerwujące zrobiło.
Laurie: Swoją drogą i tak te rozdziały pisane były dość dawno, jeszcze przed ukazaniem się tych rozdziałów mangi, więc nie mamy o czym mówić.
Vivian: W sumie na jedno wychodzi. Tu ofiara losu i tu, więc żadnej szkody nie poczyniłaś.
Kanda: Noah, daj sobie spokój.
Laurie: Viv, nawet nie próbuj wywoływać mi tu awantur. Choć raz chcę spokój.
Vivian: To się tak nie da. Dobrze o tym wiesz. Zresztą to twoja wina, że jest tu tyle napięcia. Te mocne zakończenia rozdziałów naprawdę męczą. Najpierw mało Allena nie uśmierciłaś, później mnie, a jeszcze później dajesz do zrozumienia, że coś się wydarzy i nie będzie to miłe. Nawet ten ostatni jest w stanie zawieszenia, bo nie wiadomo, co się stanie. My to oczywiście wiemy, ale czytelnicy drżą z oczekiwania.
Allen: Najwyżej się trochę Kandzie oberwie.
Vivian: W efekcie i tak później mnie to też nie ominie.
Laurie: Czyżbyście próbowali przemycić treść kolejnych rozdziałów do swoich wypowiedzi?
Vivian: Oczywiście, że nie. Nie znasz nas?
Laurie: Właśnie znam i to jest najgorsze.
Lavi: Ta, teraz będą odrobinę spokojniejsze rozdziały w sensie emocjonalnym.
Vivian: Ty chyba kpisz. Zresztą ty na razie nie masz nic do gadania.
Lavi: Ja kto nie? A kogo przez ostatni czas jako jedynego pocałowałaś?
Allen: Zaraz znowu będziecie się kłócić czy Kanda jest zazdrosny.
Lavi: Bo jest.
Kanda: Nie jestem. Nie ma o co. Lepiej się jej pozbyć.
Vivian: To dlaczego tego nie zrobiłeś, co?
Kanda: Zapytaj Laur.
Laurie: Dzięki, zwalajcie wszystko na mnie. Po pierwsze, Vivuś, jesteś główną bohaterką i ciężko byłoby mi prowadzić bloga bez ciebie, choć muszę przyznać, że ta cisza byłaby balsamem dla moich uszu, po drugie: jesteś im potrzebna, bo przecież egzorcyści nie rosną na drzewach.
Kanda: A po trzecie: jesteś zbyt żałosna, żeby cię zabijać.
Vivian: Gdybym kierowała się litością, już dawno byłbyś martwy.
Laurie: Znowu się zaczyna.
Lavi: Ej, spokój. Bo nam tu Laurie zejdzie.
Laurie: Znalazł się pocieszyciel od siedmiu boleści.
Lavi: No wiesz, ten wasz żart był mało śmieszny. Jak wam się to w ogóle udało?
Laurie: Trochę treningu, kiedy cię nie było. Proste.
Lavi: A to udawanie, że Vivian i Yuu są razem?
Laurie: Żart musiał być wiarygodny.
Lavi: Yuu, ty się na to zgodziłeś?
Kanda: Powiedzmy, że nie miałem wyjścia. Laur, czasem jest zbyt przekonywująca.
Lavi: Coś ty mu zrobiła?
Laurie: Nic. Po prostu go przekonałam. Zresztą nie było to takie trudne.
Allen: Dość tego. Nie można was słuchać.
Vivian: Coś ty taki drażliwy dzisiaj, co? Śniadania nie jadłeś?
Laurie: Idź, zobacz lodówkę. Pytanie, kto pójdzie na zakupy na cały długi weekend.
Lavi < z kuchni >: W szafce jest ryż.
Laurie: Tak, trzy dni będziemy na ryżu. Ja bym jednak wolała coś więcej.
Vivian: Spokojnie. Damy radę. Zresztą większość i tak wyjeżdża.
Laurie: Tak, tak. Spokój i cisza.
Vivian: Ale krzykacz przyjeżdża.
Laurie: A myślisz, że nie dam sobie z nim rady?
Kanda: Z nim i z Noah jednocześnie? Lepiej wynieś się z domu na te parę dni.
Laurie: Ty się o mnie nie martw.
Kanda: Nie martwię się o ciebie tylko o to, co przez to możesz zacząć pisać.
Laurie: Ktoś tu ma wizję apokalipsy.
Allen: Laur, przestańcie się wygłupiać. Lepiej się tłumacz z tego Spencera.
Laurie: Dobrze wiecie, dlaczego był ten wątek. Nie udawać głupich. I tak wybrałam łagodniejszą wersję, więc się nie buntować.
Vivian: Tak, jeszcze mam cię po nogach całować może, co?
Laurie: Niekoniecznie. Ale za to podobał mi się komentarz Szopen, że zabijesz Spencera i zakopiesz w ogródku. Na takie rozwiązanie nie wpadłam.
Vivian: Bo ci się myśleć nie chciało. Rzeczywiście niektóre komentarze są cudowne aż mam ochotę je wydrukować i w ramkę wstawić.
Lavi: Dlatego mamy apel: piszcie komentarze. One są naprawdę ważne: motywują Laur, poprawiają jej humor w beznadziejny dzień, wytykają błędy i poprawiają jakość bloga. Podkreślaliśmy to wielokrotnie i podkreślać będziemy.
Allen: To nie ma nic wspólnego z statystyką, choć powoli się zastanawiamy, kto napisze tysięczny komentarz, bo zbliżamy się do tego powoli.
Vivian: A ja kolejny raz apeluję o zaprzestanie zmuszania autorki do łączenia mnie z Kandą.
Laurie: Oni mnie nie zmuszają, tylko nakłaniają.
Vivian: Tak, a potem powstają takie sceny jak ta we Florencji.
Lavi: A przypomnij sobie Kuussamo. To będzie szybciej.
Vivian: A to był efekt szoku pourazowego i się do tego nie przyznaję. Zresztą nieważne na razie.
Lavi: Wyniki sondy są chyba do przewidzenia.
Kanda: Nie wiem, po co to w ogóle robiły.
Laurie; Z nudów, Yuu, z nudów. Poza tym nie wolno robić fanom przykrości.
Kanda: To co? Żeby nie robić przykrości całemu towarzystwu mam się przespać z Noah?
Laurie: Nie, wystarczy, że przyznasz się, że ją lubisz.
Kanda: Mam kłamać?
Laurie: Dobra, dobra. Kłamca z ciebie ostatnio marny. Myślisz, że wszyscy wokół są ślepi?
Kanda: Dobra, następnym razem nie będę się nią w ogóle przejmować.
Laurie: Jasne. Zrobisz to, choćby z obowiązku.
Allen: Więc ogłaszam wyniki: prawie 90 % chce, żeby Vivian była z Kandą.
Vivian: Dobrze, że nie 100, bo bym się załamała. Tak mam jeszcze jakiś wybór.
Lavi: Zobaczymy, co będzie jak się pojawią nowi bohaterowie.
Vivian: Niech cię język nie świerzbi. Jeszcze wiele może się zmienić, znając Laurie.
Abba: A teraz pytania od czytelników!!
Vivian: Wszystkie są pod ostatnią notką, bo te wcześniejsze dotyczyły spraw, które już się wyjaśniły w ciągu fabuły i nie będziemy tego powtarzać. Lavi, czytaj.
Lavi: Najpierw Dei. Czemu Yuu był taki uprzejmy dla Vivian? A tak ode mnie to skąd on się tam w ogóle wziął?
Laurie: Wziął się z drugiego pokoju, głupi króliku. Cóż, trudno, żeby był niemiły, bo wtedy wyleciałby stamtąd z prędkością światła albo ktoś by go tam nakrył i jeszcze byłoby na niego. A czemu Kanda tak się kręci wokół Viv w ciągu tych odcinków? Bo nie lubi Spencera i jeszcze z kilku powodów, o których będzie jeszcze mowa w fabule, więc na razie nie zdradzam.
Kanda: Po prostu musi żyć. Przynajmniej na razie. Ot, cała tajemnica.
Lavi: I pytanka od Evee. Po kolei: najpierw Krory.
Vivian: W najbliższej fabule go nie ma z tego, co pamiętam. Zresztą to nie przypominam sobie, żeby gdziekolwiek się pojawił przez następne notki. Także przykro mi.
Lavi: Kiedy następna misja?
Vivian: Rozumiem, że Kwatera Główna już się znudziła. Nie wiem, czy tą najbliższą można nazwać misją, a jeśli tak, to za dwie notki. Potem będzie Bruksela, ale to też taka misja nie do końca opisana, a taka porządna < myśli > to dopiero Kuussamo, czyli długo. Laur, jak to możliwe?
Laurie: Normalnie. Będziesz miała inne zajęcia niż misje, a jedną przecież wyrzuciłam przecież.
Vivian: No tak, tą z pozbyciem się nogi Laviego.
Lavi: Wcale nie! Wpadłem w pułapkę, ale wcale nie straciłem nogi.
Kanda: To nieważne. Ta misja i tak została skasowana. Razem z tym głupkowatym balem.
Laurie: Nie powinieneś narzekać, bo akurat udało ci się wyrwać z niego wcześniej.
Vivian: Ale jakim kosztem.
Allen: Przestańcie. Przecież tych odcinków nie ma, więc po co o nich gadać.
Vivian: Ale motyw tartaku nadal jest i to mi się bardzo nie podoba.
Laurie: Narzekać będziesz później. Lavi, następne pytanie.
Lavi: Czy Tim zaczął już rosnąć?
Laurie: Jak już wcześniej wspominałam, manga w tym momencie mnie mało obchodzi i wątki z niej nie są przeze mnie kontynuowane.
Vivian: Jasne. A Alma?
Laurie: Ledwo wspomnienie, a ty się już czepiasz. Tim rosnąć nie rośnie i na razie nie zamierza.
Lavi: Po co ta sonda, skoro i tak było wiadomo, że wszyscy wybiorą Yuu?
Vivian: To wszystko nimikiny wina, to ona zrobiła.
Laurie: Nie skarż. Nasza graficzka prosiła, żeby dodać taką sondę, aby zorientować się bez liczenia jak to wygląda, a ja nie potrafiłam jej odmówić. Ot, cała historia.
Lavi: I ostatnie: czy Spencer w końcu zginie?
Vivian < oczka a’la kot ze Shreka >: Mogę? Mogę? Mogę?
Laurie: Możesz. Znaj moje dobre serce.
Vivian: Zginie. Nieprędko, bo nieprędko, ale jego dni są przesądzone. Jako, że odcinki z balem zostały przekasowane, pojawi się jeszcze raz niedługo i wtedy dostanie znamienitą nazwę „pudel”, a potem pojawi się w odcinku, w którym umiera i już go nie będzie.
Vivian: Powoli kończąc, tak, dzisiaj ja chcę kończyć, trzeba Wam jeszcze powiedzieć, co w tym miesiącu. Tak więc w maju będzie jeszcze trochę głupot i dość lekkich odcinków, a w czerwcu zaczyna się ponowne dręczenie mojej skromnej osoby.
Kanda: Nie próbuj zbudzać litości, Noah.
Vivian: Nie próbuję. Taka prawda. Teraz już poważnie. W najbliższym odcinku zobaczycie jakie konsekwencje poniesie Kanda.
Lavi: Czeka nas też wyjazd do Buenos Aires. Zdradzę tylko, że nie będzie to typowa misja.
Allen: Następny specjalny jest już prawie gotowy, ale szczegółów na razie nie zdradzamy. Wasze pomysły są jednak nadal miło widziane.
Vivian: A o dalszych odcinkach dowiecie się później. Pytać za to możecie cały czas i o wszystko. Laur, rób, co miałaś zrobić, tylko szybko i bezboleśnie.
Laurie: Na specjalną prośbę naszej graficzki pozdrawiam wszystkich fanów pary VivYuu. Tak, Ciebie to też się tyczy, Nimis.
Vivian: Trudno, żeby ją omijać zważywszy na to, że jest chyba największą fanką tego poronionego pomysłu, a przynajmniej najgłośniej krzyczącą na ten temat.
Kanda: Lepiej się zamknij, Noah. To nasz grafik.
Vivian: Fakt, nie chciałabym wylądować z tobą na nowym szablonie. To by była dopiero porażka.
Laurie: Sami jej dajecie broń do ręki, więc potem mi nie płakać.
Vivian: A ciebie to jak zwykle nic nie obchodzi.
Laurie: Co będzie, to będzie. Ty się lepiej módl, żeby mnie nie przekonała o „One Night”.
Vivian: To by było już przegięcie.
Laurie: Przegięcie czy nie, kończymy na dziś. Pozdrawiamy szczególne gorąco maturzystów, bo wiemy, że paru takich czyta.
Vivian: Pozostałych również pozdrawiamy. Nie zapominamy o nikim. Następny rozdział pewnie w czwartek, jeśli Laur będzie miała dobry humor i zostanie odpowiednio zmotywowana. Także do następnego.

Dodaj komentarz!