Nie uciekaj od słów Najprostszych tych – wiesz, Które płyną, lecz nie z Tobą Nie uciekaj od miejsc Najpiękniejszych tych – wiesz, Które zawsze są gdzieś obok


Leżałam na łóżku, wpatrzona w sufit. Byłam zmęczona po nocnym ataku innocence. Energia roznosiła mnie chyba do trzeciej rano – biegałam po skrzydle, rozbiłam dwie ściany i wrzeszczałam jak opętana. Pierwszy raz było to tak intensywne. Potem nawet nic mnie nie bolało. Czyżby wszystko się normowało? Nie wiem. Nie mogłam zasnąć. Teraz czekałam na Baka, mieliśmy iść do Kwatery Głównej spotkać się z Hevlaską. O ile mój organizm był pod kontrolą lekarzy, to innocence było jedną wielką niewiadomą. Tylko Strażniczka mogła określić, co z nim jest. Miałam nadzieję, że mój stan się poprawia i niedługo wrócę na stałe do Kwatery Głównej.
Drzwi się otworzyły. Stanął w nich Bak i spojrzał na mnie uważnie. Odwzajemniłam spojrzenie.
– Gotowa? – zapytał.
– Co ma być, to będzie – odparłam. – Nie mam zbyt wielkiego wyboru.
– Więc chodź. Komui już na nas czeka.
Kiwnęłam głową. Wstałam i spokojnie poszłam wraz z nim. Nie zwracałam uwagi na otoczenie, w takiej chwili dopadały mnie wątpliwości. Bałam się, że jest źle. Kiedyś było łatwiej, innocence współpracowało ze mną bez oporu i mogłam normalnie walczyć. Teraz wszystko było trudne, nie panowałam nad własnymi umiejętnościami. Czy dlatego, że jestem córką Czternastego?
– Wszystko w porządku? – zapytał Bak.
– Nie wiem. – Nie spojrzałam na niego.
Za bardzo bałam się zobaczyć jakąś oznakę zła, które może mnie spotkać. Wyrok byłby zbyt bolesny.
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – Przygarnął mnie do siebie.
– Skąd ta pewność?
– Bo ty się nigdy nie poddajesz. – Uśmiechnął się.
Odwzajemniłam gest. Miał rację, grunt to się nie poddawać. Jeśli nie będę walczyć, nigdy nie zwyciężę. Nieważne, ile razy przegram, ważne, żeby się nie poddawać. Nigdy.
Już w lepszym humorze przeszłam przez Arkę. Na twarzy Baka igrał lekki uśmieszek. Po drugiej stronie czekali Komui i Reever. Powitali mnie uśmiechem. Zdziwiłam się, że nie było ani jednego egzorcysty.
– Jak się czujesz, Vivian? – zapytał Kierownik.
– Jestem trochę zmęczona, ale jest w porządku. – Posłałam mu nieśmiały uśmiech.
– Tu są jej najświeższe wyniki. – Bak podał mu teczkę.
– Świetnie. Chodźcie.
Poprowadzili nas przez gwarną Kwaterę Główną. Wszyscy byli jednak zbyt zajęci, żeby nas zatrzymywać, jedynie parę osób zwróciło na mnie uwagę.
– Gdzie są egzorcyści? – zapytałam w połowie drogi.
– Nie wiedzą, że tu jesteś. Nie chcieliśmy rozbudzać ich nadziei na twój rychły powrót. Poza tym oszczędzi ci to stresu – odparł Reever.
– Dziś jeszcze nie wrócisz – odezwał się Komui znad dokumentów. – Nadal jesteś osłabiona. To wyniki z rana?
– Tak.
– Są gorsze od wczorajszych.
Spojrzałam uważnie na Komuiego. Trochę mnie to przestraszyło.
– Nie bój się. To wcale nie znaczy, że twój stan się pogarsza. Osłabienie może wynikać z nocnego ataku innocence. – Kierownik uśmiechnął się uspokajająco.
Jakoś mnie to nie pocieszało. Musiałam się uspokoić i pogodzić z sytuacją. Przecież było dużo lepiej niż trzy tygodnie temu. Wtedy musieli utrzymywać mnie na dożylnych witaminkach i tego typu rzeczach. Czułam się lepiej. Tylko to się liczyło.
Zeszliśmy na najniższy poziom. Hevlaska już na nas czekała. Uśmiechnęłam się na powitanie. Miałam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie dobrze. Mimo to skóra na karku mi cierpła. Zżerały mnie nerwy. Bałam się, że coś pójdzie nie tak.
– Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej – powitała mnie Hevlaska.
– Tak. Obawiam się tylko reakcji innocence. Zbyt dobrze pamiętam, jak skończyło się to ostatnim razem – odparłam.
– Jeśli jesteście gotowe, zaczynajmy – powiedział Komui.
Kiwnęłam głową na zgodę i pozwoliłam działać Strażniczce Innocence. Gdy mnie dotknęła, wszystkie negatywne uczucia nagle zwiększyły częstotliwość. Szarpnęłam się gwałtownie. Znowu rozpoznałam Hevlaskę jako wroga. Tym razem zbuntowałam się i nie pozwoliłam na aktywowanie broni. To bolało. Miałam łzy w oczach, szarpałam się. Nie potrafiłam nad tym do końca zapanować.
– Hev, przerwij. – Usłyszałam Komuiego.
– Nie! – krzyknęłam.
Strażniczka jednak nie posłuchała mojego sprzeciwu i odstawiła mnie z powrotem na pomost. Nogi się pode mną ugięły. Oddychałam niespokojnie. Mimo to spojrzałam z gniewem na Kierownika.
– Dlaczego? – warknęłam.
– Nie możesz się przemęczać.
– Mam to gdzieś. – Wstałam. – Zrób to. – Odwróciłam się do Hevlaski. – Zrób to! Nie jestem porcelanową lalką!
Nogi w każdej chwili mogły odmówić mi posłuszeństwa, oddech też się jeszcze nie uspokoił.
– Twoja determinacja nic nie da. Innocence uważa mnie za swojego wroga, mimo że dajesz mu wyraźne sygnały, że jest w błędzie. Dlatego z tobą walczy i sprawia ci ból.
– Nie poddam się – warknęłam. – Nie mogę.
Chwiejnie podeszłam do barierki. Nie chcę się wycofać. Nie wolno mi.
– Jesteś zbyt słaba – odezwał się Komui.
– Zamknij się. Wytrzymam.
– Nie. Odłożymy to na inny dzień.
– Nie jestem lalką z porcelany. Nie odejdę stąd dopóki nie dokończymy.
– Vivian…
– Nie będę z tobą dyskutować, Komui. – Przerwałam mu. – Muszę. Rozumiesz?
Spojrzałam na niego. Skoro tak musi być, godzę się na to. Wytrzymam. To nie może być przecież straszniejsze od tego, co już przeżyłam.
– Komui, proszę. Dam radę.
Kierownik westchnął. Wiedział, że nie ustąpię. Znał mnie dobrze. Wciąż jednak nie wyglądał na przekonanego.
– Nie mogę, Vivian.
– Komui.
– Nie. Bak zabierz ją z powrotem.
– Nie! – krzyknęłam. – Nie pozwolę na to!
Dobyłam sztyletu. Wiedziałam, że aktywacja innocence w tym momencie może się skończyć dla mnie tragicznie, ale nie zamierzałam ustępować. Wiem, że dam radę. To tylko chwila.
– Vivian, przestań. Doskonale wiesz, że to się źle dla ciebie skończy. Po co chcesz siebie krzywdzić?
– Nie dajesz mi wyboru, Komui. Czy naprawdę proszę o tak wiele?
– Vivian, spróbuj zrozumieć, że to może mieć dla ciebie przykre konsekwencje. Chcemy ci tego oszczędzić.
– A ja mam to gdzieś. Nie boję się takiego bólu. Przejdzie. Myślisz, że moi wrogowie czekają aż wyzdrowieję? Nie. Może mordują kolejnych niewinnych ludzi, a może egzorcystów. Nie zamierzam dać im przewagi, choćbym miała kwiczeć z bólu. Nie mam zamiaru stać z boku i patrzeć, bo boję się konsekwencji. Tylko jedna próba. Jeśli będzie to za trudne, odpuszczę. Pozwól mi jednak spróbować.
– Dobrze, ale jeśli będzie to dla ciebie zbyt niebezpieczne, przerywamy.
– Dobrze.
Z Komuim trzeba twardo, inaczej się nie da. Zadowolona schowałam sztylet i odwróciłam się do Hevlaski. Czułam osłabienie, ale nie dam się pokonać. Nie należę do osób, które szybko się poddają. Przymknęłam lekko oczy, gdy stwór ponownie mnie dotknął. Starałam się nie pozwolić na sytuację sprzed chwili. Bezwiednie zacisnęłam pięści, ból rozpływał się po moim ciele, od czasu do czasu rwąc mocniej. Nie pozwoliłam sobie jednak na jakikolwiek ruch. Zagryzłam wargę, tłumiąc krzyk, po policzkach spływały mi łzy. Musiałam wytrzymać. Nie mam innej możliwości.
– Rozluźnij się. – Usłyszałam Hevlaskę.
Bardzo powoli wykonałam jej polecenie. Ból jednak nie ustąpił, prowokował mnie do walki ze Strażniczką. Powstrzymywałam się przed tym.
– 18%… 39%… 53%… 76%… 89%… 94%… 99%… 94%… 98%… 94%… 99%.
Zostałam opuszczona łagodnie na posadzkę. Siedziałam na niej przez chwilę, uspokajając się. Poczułam dłoń na ramieniu. Podniosłam wzrok. Bak. Uśmiechnęłam się lekko do niego. Pomógł mi wstać.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Komui.
– W porządku.
– Chodźcie do mojego gabinetu.
Wiedziałam, że Kierownik chce pogadać z Bakiem o mnie. Mam z nimi siedzieć, bo muszą mieć mnie na oku. Bez słowa podreptałam za nimi i usiadłam obok Baka. Słuchałam ich jednym uchem. Odezwało się zmęczenie, ale starałam się jeszcze nie zasnąć.
Rozmowę przerwało dopiero pukanie. Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Lavi.
– Przyniosłem raport – odezwał się. – Na którym śmietnisku go położyć?
– Tutaj. – Komui wskazał mu najniższy stos papierów.
Rudzielec dopiero teraz mnie zauważył. Odłożył kartkę na miejsce, uśmiechnął się i powiedział:
– Nie wiedziałem, że wróciłaś.
– Nie wróciłam – odparłam, ziewając. – Kontrola.
– Śpiąca?
– Trochę.
– Kawy?
– Żadnej kawy – odezwał się Komui.
– A spacer? Jest ładna pogoda. – Rudzielec spojrzał na Kierownika.
– Jest zimno.
– Przyniosę jej sweter, tylko pozwól.
– Jeśli chcesz, Vivian, możecie iść.
– Chętnie. – Uśmiechnęłam się. – Może nie zasnę.
– Tylko tak, żeby was nikt nie widział. – Bak pogroził mi palcem.
– Zazdrosny? – rzuciłam do niego zaczepnie.
– Masz szybko wrócić.
Jeszcze raz się do niego uśmiechnęłam i wyszłam z Lavim. Chłopak błyskawicznie przyniósł mi gruby, ciepły sweter. Tak „uzbrojona” poszłam z nim na zewnątrz. Rzeczywiście było ładnie: błękitne niebo, słońce w całej krasie. Nie czułam zimna, trafiłam na cieplejszy dzień.
Rudzielec wypytywał mnie o to, jak się czuję, jak mnie tam traktują, czy tęsknię i… o Baka. Najwyraźniej nasza rozmowa przed wyjściem trochę zmyliła młodego kronikarza. Pozwoliłam więc, żeby pozostało to niewyjaśnione. Nie muszę przecież tłumaczyć się ze wszystkiego. Za to wyciągnęłam z niego relację z życia Kwatery Głównej. Siedzieliśmy na polanie Kandy. Japończyk był na misji, więc to miejsce pozostało puste. Oparłam się o rudzielca i go słuchałam. W którymś momencie zmęczenie wzięło górę, bo zasnęłam.
Obudziłam się we własnym pokoju w Azji. Spałam tak głęboko, że nawet nie poczułam powrotu. Bak musiał przykryć mnie kocem. Za oknem trwał dzień, najprawdopodobniej już następny. Przetarłam oczy i wstałam. Byłam głodna. Trzeba będzie pójść do kucharza i coś mu tam podebrać. Póki co wzięłam czyste ubranie i poszłam pod prysznic. Woda zmyła resztki snu, do pokoju wróciłam gotowa. Na stoliku nocnym stała taca ze śniadaniem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, przynajmniej jeden problem z głowy.
Po badaniach zaczęłam spacerować po budynku. Wykuty w skale był dość obszerny, prawdopodobnie większy niż stara Kwatera Główna. Zapuściłam się w nieużywanie skrzydła, stroniłam od ludzi. Cisza i spokój stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Lepszych nie miałam. No cóż, ludzie mi nie odpowiadają. Poza tym nie przyzwyczajałam się do nich. I tak prędzej czy później stąd odejdę, wrócę do siebie. Tylko czy Londyn rzeczywiście jest moim domem? Czy jakiekolwiek miejsce mogę nazywać domem? Przecież to nie tylko budynek, to też ludzie. Tych wciąż nie byłam pewna, nie potrafiłam im zaufać. Nie chciałam cierpieć z ich powodu, bałam się, że mnie zawiodą i skrzywdzą. Dlaczego nie mogę być obojętna wobec nich jak dawniej?
W swej wędrówce po korytarzach zawędrowałam do starej zbrojowni. Towarzyszył mi zapach kurzu, pewnie nikt tu dawno nie przychodził. Był to chyba też dawny warsztat miecznika, sądząc po różnych, dziwnych dla mnie przedmiotach, których przeznaczenia nie potrafiłam się domyślić. Do ręki wzięłam jedną z katan. Przejechałam po jej klindze dłonią, żeby oczyścić miecz z kurzu. Przy okazji drasnęłam się w palec. Nadal ostry. Ciekawe, dlaczego nikt ich nie używa?
Usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie z uzbrojoną ręką przed sobą. To stary kucharz, Zhu.
– Uważaj, te miecze są ostre – odezwał się.
– Wiem, zdążyłam się dziabnąć. Co pan tu robi?
– Powinienem zapytać cię o to samo. Nie powinnaś wszędzie pchać swojego noska.
– Trafiłam tu przypadkiem. Podoba mi się, że ktoś kiedyś wykuł te miecze. Nie rozumiem tylko, dlaczego zbierają kurz zamiast stać się częścią jakiegoś mężnego wojownika.
– Nie są doskonałe i szybko spotkałby je los Mugenu, mojego największego dzieła.
– Pana?
Spojrzałam na niego uważniej. Nie wyglądał na miecznika. Był tylko starym, niedosłyszącym kucharzem.
– Pierwszy Mugen, zniszczony podczas walki z Noah, wyszedł spod mojej ręki. Teraz jednak już tego nie robię.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami. Nie chciał odpowiadać. Odłożyłam katanę na miejsce i podeszłam do okna. Rozwiązałam zagadkę. Za to Kanda tak szanuje tego starca, za broń.
– Kanda to dobry chłopak – odezwał się po chwili.
– Niezawodny kompan – odparłam. – Nie ma w nim jednak więcej zalet.
– Może po prostu nie chcesz tego widzieć.
– A może widzę coś, co mnie odstrasza. Nie wiem, do czego prowadzi ta rozmowa.
– Źle go oceniasz.
– Ja go nie oceniam, bo nie mam do tego prawa. Jest, kim jest. Nie powinien pchać się w nieswoje sprawy. Każdy ma prawo do tajemnic. Nie tylko on.
Wyszłam ze zbrojowni szybkim krokiem, urywając tą dziwną rozmowę. Dlaczego w ogóle zaczął? Kandy tu nie ma, nie obchodzi mnie. Po co więc ten starzec chce o nim gadać? Bezsens. Nie mam ochoty słuchać, jak wybiela tego kretyna. Nic nieznaczący drań uprzykrzający życie innym – o to definicja Kandy. Prosta i jednoznaczna.
– Vivian. – Usłyszałam Baka.
– Nie przeszkadzaj teraz. – Nawet na niego nie spojrzałam.
Walczyłam z Fou. Była bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem, wykorzystywała każdy mój błąd. Musiałam bardzo uważać, a to nie było takie proste.
– Vivian, Komui chce z tobą rozmawiać.
– Nie teraz.
Podcięłam przeciwniczkę. Szybko jednak skontrowała. Uchyliłam się przed ciosem, kolejny mnie powalił. Innocence jeszcze nie współgrało. Zasłoniłam twarz ramieniem.
– Dziewczyny, dość. Fou, przestań.
Strażniczka się cofnęła. Podniosłam się, oddychając ciężko. Treningi to nie przelewki, zwłaszcza tak długie. Dezaktywowałam innocence. Wciąż towarzyszyło temu uczucie przechodzącego przez ciało prądu. Teraz już lekkie, ale wciąż wyczuwalne. Bez słowa poszłam za Bakiem i odebrałam telefon:
– Słucham?
– Co tak długo?
– Musiałam skończyć walkę.
– Jak się czujesz?
– Dobrze. Innocence lekko się buntuje, ale jest nawet spokojne. Aktywacja i dezaktywacja zachodzą bez przeszkód. Coś się stało, że ściągasz mnie z treningu?
Przez chwilę milczał. Usiadłam na biurku, czego Bak nie lubił. Miałam złe przeczucia.
– Komui, mów – zażądałam.
– Chodzi o Abbę. Wróciła z misji nieswoja. Nie chce z nikim gadać, a Kanda nie wrócił jeszcze z terenu. Poza tym nie chcę go ściągać przedwcześnie. Wiesz, że on tego nie znosi.
– Z kim była na misji? – zapytałam, zastanawiając się, co małej się stało.
– Z Mirandą i Krorym. Mówią, że nic się nie wydarzyło.
– Po prostu mogli nie zauważyć. Przyślij ją do mnie. Najlepiej z Lavim, bo mam do niego sprawę.
– Dobra. Zaraz ich wyślę. Możesz dać Baka?
– Jasne. – I zwróciłam się do blondyna: – Do ciebie.
Przekazałam słuchawkę i wyszłam. Skierowałam się do kuchni. Zabrałam dwa jabłka, poszłam do siebie i czekałam. Bałam się, że stało się najgorsze. Przygryzanie owocu mnie nie uspokoiło.
Gdy usłyszałam pukanie, podniosłam się gwałtownie. W drzwiach pojawiła ściągnięta przeze mnie para egzorcystów. Abba od razu się do mnie przytuliła. Czułam jej strach. Wskazałam Laviemu krzesło.
– Maleńka, co jest? – zapytałam spokojnie.
Spojrzała nieufnie na rudzielca. Nie rozumiałam tego.
– Czego się boisz? Przecież wiesz, że Lavi nikomu nie powie.
– A jeśli Leverrier się dowie? – szepnęła.
– Nie dowie. O co chodzi?
– Spotkałam Noah – powiedziała.
Czułam, jak serce mi się zatrzymuje. Spojrzałam na nią uważnie. To mnie przerażało.
– Kiedy? Jak? Gdzie? Co ci powiedzieli? Co zrobili?
– Podczas ostatniej misji. Tą Road i Tyki Mikka. Nic mi nie zrobili, ale powiedzieli, że będziesz taka sama jak oni. Pokazali mi, jak mordujesz ludzi.
Ześlizgnęłam się z łóżka i uklęknęłam przed dziewczynką. Spojrzałam jej w oczy.
– Boisz się mnie? – zapytałam.
Nie odpowiedziała i odwróciła wzrok. Poczułam, jak ogarnia mnie panika.
– Abba, powiedz mi. Boisz się mnie?
Rzuciła się na mnie i przytuliła się mocno, przewracając nas na ziemię. Czułam, jak jej paznokcie wbijają mi się w plecy. Zaczęła płakać. Leżałam, otulając ją ramionami.
– Powiedz, że nie jesteś taka jak oni. Proszę, powiedz – załkała.
Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Nie mogłam zagwarantować, że nie stanę się pełnoprawnym członkiem Klanu Noah. Czasem śniłam o tym, jak morduję moich dzisiejszych sojuszników.
– Abba, nie skrzywdziłabym posiadacza innocence. Jeśli będę musiała zamienić się w Noah, egzorcyści mnie zabiją.
– Nie. Ty jesteś dobra. Powiedz, że jesteś dobra. Proszę.
Podniosłam się razem z nią. Co miałam jej powiedzieć? Spojrzałam na Laviego. On też był w szoku.
– Abba, obiecuję ci, że nigdy nie stanę się taka jak Noah.
Pocałowałam ją w czubek głowy. Tuliła się do mnie, nadal płacząc. Pogłaskałam dziewczynkę po włosach, chciałam ją jakoś uspokoić, pocieszyć – nie potrafiłam. Byłam bezradna. Nie wiedziałam przecież, czy uda mi się wygrać z naturą.
Wtedy Lavi usiadł obok nas na podłodze. Pogłaskał małą po włosach.
– Nie powinnaś wierzyć w to, co mówią Noah. To urodzeni kłamcy – powiedział.
– Ale to było takie realistyczne – załkała.
– Road jest Noah Snu. Stworzenie takiej iluzji to dla niej pestka – wyjaśnił. – Ważne jest to, w co ty wierzysz i czy ufasz Vivian.
– A ty jej ufasz? – zapytała.
– Powierzyłbym jej własne życie. – Uśmiechnął się do mnie.
– Ja też – powiedziała. – Ona nie jest Noah.
– Nie jestem. – Uśmiechnęłam się. – Dzięki – dodałam bezgłośnie.
– Czego ode mnie chciałaś? – zapytał rudzielec.
– Nic. To była wymówka dla Komuiego.
– Możemy tu dłużej zostać? – spytała dziewczynka.
– Pewnie. Chętnie posłucham, co tam w domu.
Usiadłam wygodnie, opierając się o łóżko. Abba rozdzielała nas, przytuliła się do mnie i zaczęła opowiadać. Nawet nie wiem, kiedy ręka Laviego znalazła się na moim ramieniu, obejmując nas obie. Zignorowałam to. Po prostu miły gest. Nic więcej.
Wyszli ode mnie późno przegonieni przez Baka. Odprowadziłam ich do bramy Arki. Byłam pewna, że Abba mnie udusi. Chyba z dziesięć razy powtarzałam, że niedługo wrócę. Laviemu kazałam się opiekować małą. W zamian usłyszałam:
– Kanda się mną opiekuje.
– Jak go nie ma, Lavi ma mieć na ciebie oko. Bo jak wrócę, będzie miał nieprzyjemności.
– Tak jest. – Rudzielec uśmiechnął się do mnie.
– Niedługo się zobaczymy.
Obudziłam się z krzykiem i ze łzami w oczach. Podniosłam się gwałtownie do siadu. Oddychałam niespokojnie, czułam mieszaninę bólu, strachu i jakiejś dziwnej pustki. Do tego ta energia rozrywająca od wewnątrz moje ciało. Ból był nieznośny, ale coś pchnęło mnie do wstania. Wyszłam z pokoju i zaczęłam krzyczeć. Nie, zaczęłam wrzeszczeć. Mój głos odbijał się od ścian, tworząc echo i potęgując dźwięk. Musiałam biec. Nie wiem, co mi kazało, ale zaczęłam biec głębiej w skrzydło. Innocence aktywowało się niewzywane. Zaczęłam atakować ściany, jakby były moimi wrogami. Wciąż wrzeszczałam jak opętana. Wewnętrzny ból blokował ten po uderzeniach. Waliłam pięściami o mur, kopałam wszystko wokół, pragnęłam zniszczenia. Moje ciało płonęło gorączką, ale mimo to szalałam dalej. Tak jakby innocence przejęło nade mną kontrolę. Nie wiem, ile to trwało. Miałam już dość, a jednak nadal wrzeszczałam i niszczyłam wszystko wokół. Ból także nie ustępował. I uczucie, że coś straciłam.
Zatrzymałam się gwałtownie, kiedy zobaczyłam dwóch około dziesięcioletnich chłopców. Co oni tu robią? Przecież to niebezpieczne. Miałam być sama, a oni idą korytarzem jakby nigdy nic. Jeden miał granatowoczarne, krótkie włosy, czarne oczy i typowo azjatyckie rysy. Ta jego niezadowolona mina… Zasłoniłam usta dłonią z przerażenia. Przecież to niemożliwe. Nie może być tak podobny.
Drugi chłopak miał jeszcze krótsze, ciemne włosy i roześmianie, niebieskie oczy. Gonił tamtego, jakby chcąc mu coś powiedzieć, czego tamten nie mógł znieść. Przeszli obok mnie bez żadnej oznaki, że są świadomi mojej obecności. Nie mogłam się ruszyć. Tak byłam przerażona. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, sprawiając mi ból. Upadłam na kolana, próbując się uspokoić. Nic z tego. Tylko siłą woli doczołgałam się do zakrętu, za którym zniknęli chłopcy. Nie było po nich śladu. Jakby ich tu nie było. A jednak ich widziałam. Znałam ten korytarz, był długi i nie miał ani jednego bocznego wyjścia. Nie zdołaliby go tak szybko pokonać w ciągu paru chwil, a przecież nie mogli się rozpłynąć w powietrzu. Coś jest nie tak.
Oddychałam płytko. Chciałam, żeby to się już skończyło, ból ustał albo przynajmniej, żebym straciła przytomność. Już nie mogę, nie wytrzymam tego. Żołądek podjechał mi do gardła. Poczułam ohydny smak na wpół przetrawionego jedzenia. Zwróciłam kolację. To jednak nie wystarczyło. Gdy już nie miałam czym wymiotować, pojawiły się krew i żółć. Byłam pewna, że za chwilę mój żołądek wyląduje na zewnątrz. Próbowałam się podnieść. Każda kolejna próba kończyła się fiaskiem, nie byłam w stanie. Leżałam na posadzce kompletnie wyczerpana i przerażona. Innocence trzymało mnie na granicy życia i śmierci.
– Pomóżcie mi – wyszeptałam.
Zamknęłam oczy. Mogłabym przysiąc, że słyszałam głody dwóch dzieciaków: jeden tak znajomy, drugi obcy. O coś się kłócili. Gdy podniosłam powieki, byłam sama w korytarzu. Słyszałam tylko gorączkowe kroki.
Obudziło mnie ciepło. Byłam pod wpływem leków przeciwbólowych. Otworzyłam oczy. Mój pokój, więc kroki należały zapewne do moich „aniołów stróżów”. Przy łóżku siedział Bak i czytał jakieś dokumenty, pewnie wyniki moich badań. Podniosłam się do siadu. Ręce miałam w bandażach, musiałam je poranić w nocy. Powoli przypominałam sobie spotkanie tych dwóch chłopców. Kim byli i dlaczego nie zwrócili na mnie uwagi?
– Jak się czujesz? – zapytał Bak znad dokumentów.
– Otępiała i oszołomiona. Zapytaj mnie, jak leki przestaną działać – odparłam.
– Trochę nas w nocy wystraszyłaś. Jeszcze tak głośno nie krzyczałaś. Bałem się, że coś się wydarzyło.
– Przed atakiem innocence dręczyły mnie koszmary. Trochę tego nie rozumiem, ale bardziej mnie ciekawi, kto wpuścił dzieci do mojego skrzydła?
Bak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.
– Nie rozumiem. Tu nie ma żadnych dzieci.
– Widziałam ich w nocy. Dwóch chłopców szło korytarzem.
– Vivian, musiało ci się wydawać. – Uśmiechnął się lekko.
– Myślisz, że zwariowałam? Przeszli obok mnie w takiej odległości, w jakiej teraz siedzisz. Widziałam ich, czułam ich zapach, słyszałam ich kłótnię. Byli tam, przysięgam.
– Mogę cię zapewnić, że w całym budynku nie ma ani jednego dziecka.
– Bak, widziałam ich. Mieli najwyżej po dziesięć lat. Jeden z nich był tak podobny do Kandy, że przez chwilę myślałam, że to jego młodszy brat.
– Kanda jest jedynakiem – odpowiedział chłodno. – Musisz odpocząć. Innocence cię wyczerpało. Wybacz, ale muszę wracać do pracy.
Wstał i wyszedł. Uważał mnie za wariatkę. Wyskoczyłam z łóżka i na bosaka podążyłam za nim. Szedł szybko, jakby się czegoś obawiając. Złapałam go za ramię, zatrzymując.
– Poczekaj – powiedziałam.
Gdy się do mnie odwrócił, cofnęłam się przestraszona. Bak wyglądał na zszokowanego, wściekłego i zrozpaczonego jednocześnie.
– Bak?
– Nie teraz. Idź do swojego pokoju, zjedz śniadanie i odpoczywaj – warknął. – Masz się nie przemęczać.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”! – krzyknął na mnie, po czym zwrócił się do Sarah: – Przypilnuj, żeby wróciła do pokoju i odpoczywała.
– Dobrze.
Odwrócił się i odszedł. Stałam, ignorując prośby dziewczyny, i patrzyłam uparcie w jego plecy. Nie rozumiałam tego, Bak nigdy się nie wściekał i nie krzyczał, więc skąd ta reakcja? Dlaczego nie chce mi powiedzieć prawdy?
– Vivian, chodź do pokoju. Przeziębisz się, chodząc na bosaka. – Usłyszałam Sarah.
– Zostaw mnie w spokoju – rzuciłam.
Wróciłam do pokoju i zjadłam śniadanie. Nawet nie myślałam o tym, co jem. Mechanicznie też poszłam pod prysznic. Chciałam zrozumieć o co tu chodzi. Przecież ich widziałam, byli realni. Jestem pewna, że mogłabym ich dotknąć, gdybym wyciągnęła rękę. A jeśli naprawdę zwariowałam? Jeśli to był tylko wytwór mojej wyobraźni? Ale dlaczego? Czy to znowu innocence płata mi figle? Już nic nie rozumiem. To wszystko bez sensu, nie potrafię tego ogarnąć. Może po prostu jestem wariatką. Widzę coś, czego nie ma. Fajnie. Bak pewnie poszedł zadzwonić do Komuiego powiedzieć, że zwariowałam. Odbiorą mi innocence i skasują, bo jestem niebezpieczna dla otoczenia. To koniec.
Leżałam twarzą w poduszce. Nie chciałam nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, a w ogóle to nie chciałam już żyć. Czułam się beznadziejnie. Nie fizycznie, bo z moim ciałem było w porządku, psychika mi nawalała i to główny obecny problem mojej egzystencji. Co się martwić, że jestem Noah? Przebiłam sama siebie, nie wytrzymałam psychicznie i zwariowałam. No bo jak inaczej wytłumaczyć moje spotkanie z chłopcami, których nie ma? A może są tylko, że inni ich nie widzą? Fantastycznie, widzę duchy. Dlaczego ja?
Drzwi się otworzyły, gdy nie odpowiedziałam na pukanie. Nie podniosłam też głowy. Mam to gdzieś.
– Vivian, możesz na mnie spojrzeć? – zapytał Bak.
Odwróciłam się na bok. Jego twarz wyglądała już normalnie. Pytanie za sto punktów, co kryje?
– Jak się czujesz?
– Nie wiem. Bak, czy ja zwariowałam?
– Nie zwariowałaś. – Uśmiechnął się smutno. – Nie wiem, co widziałaś, ale mogę cię zapewnić, że nie ma tu żadnych dzieci.
– A jednak robisz ze mnie wariatkę.
– Nie robię. Możliwe, że widziałaś coś, co się tu kiedyś wydarzyło. Nie wiem. Nie mam też pojęcia, dlaczego. Nie mów o tym nikomu, a zwłaszcza Kandzie.
– Bo mnie wyśmieje?
– Właśnie.
– A jeśli naprawdę zwariowałam? – zapytałam ponownie.
– Nie z takimi egzorcystami dawaliśmy sobie radę. – Uśmiechnął się.
Spojrzałam na Baka. Mówił coś, ale nie wiem co, bo się wyłączyłam. Odwróciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Mogłam tylko gubić się w domysłach. Przymknęłam oczy.
– Powinnaś się zdrzemnąć, bo w ogóle mnie nie słuchasz. – Usłyszałam Baka.
– Przepraszam, ale chyba odbija się na mnie noc.
– Tym bardziej powinnaś odpocząć. Nie będę ci już przeszkadzać.
Wstał gotowy do wyjścia. Spojrzałam na niego.
– Bak, rozmawiałeś o „tym” z Komuim? – zapytałam.
– Nie sądzę, że to ma znaczenie, ale jeśli się powtórzy, będę musiał mu powiedzieć, a to może być utrudnienie.
– Wiem.
– Śpij już.
Obróciłam się do ściany i zamknęłam oczy. Sen jednak nie przychodził. Może dlatego, że za dużo o tym wszystkim myślę. To zbyt skomplikowane dla mojej biednej głowy. Siebie nie ogarniam, a co dopiero Kandę. On to już w ogóle jest nie do ogarnięcia, a przecież to zwykły człowiek. Nie powinien być tak bardzo skomplikowany. Początkowo nie był. Powinnam dać sobie spokój. Co mnie obchodzą inni? Mam na głowie własne problemy: innocence robi co bądź, Leverrier chce mnie zabić, Spencer chce się mną pobawić, ściga mnie Klan Noah i przeszłość. No i jeszcze ta cholerna, tajemnicza szkatuła. I mam jeszcze Kandę rozgryzać? Nic dziwnego, że pomyślałam, że zwariowałam. Już od dawna psychika mi szwankuje. Tym powinnam się martwić. A teraz winnam spać.

***
Vivian: Ostatnią scenę mogłaś sobie podarować.
Laurie: Dlaczego? Zbrojownia ci nie odpowiada? Potem musiałabym się tłumaczyć skąd wzięłaś katany do walki z Fou.
Vivian: Mówię o tym głuchym kucharzu mamroczącym o Kandzie.
Kanda: Uważaj, Noah, co i o kim mówisz.
Vivian: Odezwał się ten, co wszystkich szanuje.
Kanda: Ja przynajmniej nie obrażam bezmyślnie wszystkich dookoła.
Vivian: Jasne.
Laurie: Możecie łaskawie przestać?
Vivian: To niech się nie czepia. Ciągle ma jakieś „ale”. Po cholerę w ogóle o nim wspominać, skoro go nie ma w rozdziale.
Laurie: Ty lepiej myśl, co mamy zrobić z Finlandią, bo to coraz gorzej wygląda.
Vivian: Fakt, zwłaszcza przedostatnia scena.
Laurie: Mówiłam o misji, nie o otoczce.
Vivian: A co to, ja tu jestem od myślenia?
Laurie: Pomogłabyś czasem zamiast szukać tylko okazji, żeby pokazać kto jest górą.
Vivian: Dobra, dobra. Ty lepiej sprawdź, co ze środą.
Laurie: A co ma być?
Vivian: Ty już wiesz, ale na razie nic głośno nie mówię, żeby nie było. Na razie w planach jest poniedziałek i…
Lavi: I pewna krótka historia, ale ja nic nie mówię, bo Mugenem dostanę, a na co mi to?
Vivian: To do poniedziałku.

Dodaj komentarz!